Kolejki do stacji benzynowych, takie obrazki widzimy ostatnio w Wielkiej Brytanii.
A ja zadaję sobie pytanie, czy wszyscy potrzebujemy na co dzień samochodu?
Może to nawyk, przyzwyczajenie, tak silne, że nie jesteśmy wstanie zaplanować sobie dnia bez auta.
Codziennie jadę ulicą, przy której jest szkoła i codziennie widzę tę samą mamę odwożącą dziecko do podstawówki, wyjeżdża ze swojej posesji która oddalona jest od szkoły niecały kilometr, mija mnie, gdy jadę rowerem, kiedy dojeżdżam ona stoi w korku lub szuka miejsca, w którym może wypuścić dziecko.
Musi być najbliżej wejścia do szkoły więc najczęściej robi to na zatoce dla autobusów a tam już stoją cztery samochody a w kolejce jest kilka.
Gdy już dziecko opuści pojazd ona wraca z powrotem do domu co też nie jest takie proste, bo ulica nie jest za szeroka a samochodów multum.
I prawie codziennie przychodzi mi ta sama myśl, że poranne zawiezienie dziecka do szkoły wiąże się codziennie ze stresem, bo muszę znaleźć miejsce, muszę uważać na innych, muszę jakoś zawróć, muszę się wepchać, musi mnie ktoś wpuścić. Tak codziennie wygląda codzienny dojazd do szkoły.
Podobnie jest z dziećmi, które dowożone są z osiedla położonego 1,5 km od szkoły.
Zmiana naszych nawyków i myślenia jest kluczem do zmiany naszych zachowań.
Wielu z nas nawet nie pomyśli, że może być inaczej, że ten sam odcinek mogę pokonać inaczej, na pieszo, hulajnogą czy rowerem.
Czy wszyscy w Wielkiej Brytanii tak potrzebują na co dzień samochodu, czy jest tak niezbędny, konieczny do życia, przemieszczania się.
Wielu ludzi potrafi stać kilka godzin do stacji paliw, aby zatankować auto i potem pojechać po najzwyklejsze zakupy.
Dlatego kierowcy są wstanie stać kilka godzin po paliwo, potrafią się rzucić z nożem na innego kierowcę by bronić dystrybutora przed drugim kierowcą bo on chciał ominąć kolejkę.
A ja dziś swoim elektrykiem, pojechałem po codzienny świeży chlebek, zatrzymałem się na kawkę, przejechałem przez pięknie rozświetlony porannym słońcem park a wieczorem prawdomównie obejrzę kultowy film MadMax i popatrzę z dystansem na to co dzieje się na Tamizą
i pomyślę o słowach, które powiedziała mieszkanka Wysp Brytyjskich „brytyjskość – nie znaczenia i odkładamy ją na bok wtedy, gdy mamy kryzys”.
Ja jednak wolę mojego elektryka, wracam do domu rozluźniony i wypoczęty i nie myślę o tym całym zamieszaniu w Wielkiej Brytanii.
A gdyby nagle zaczęło brakować paliwa na naszych stacjach?